RSS

Archiwum recenzji (A – F)

Accomplice Affair – Jezioro Wspomnień

Zaklęty doznaniem wolności ptak
Dotknął nieba
A potem odleciał nad jezioro wspomnień
By spojrzeć wstecz i przywołać
Niespełnione marzenia
I nie odkryte myśli

To jeden z przykładów twórczości jaką raczy nas we wkładce do swojej nowej płyty autor (pisownia oryginalna). Nie jestem znawcą poezji, ale nie trzeba nim chyba być żeby bez ogródek powiedzieć, że poziom tych liryk jest krótko mówiąc beznadziejny. Niestety muzycznie nie jest o wiele lepiej. Jezioro Wspomnień to 8 kompozycji które opierają się na prostych gitarowych motywach, plamistych tłach i przetworzonych melodeklamacjach. Niestety brzmienie jest bardzo słabe, a poszczególne tracki zdają się niczym od siebie nie różnić. Nie znalazłem na tym albumie niczego co przykułoby moją uwagę na dłużej. Autorowi polecam, aby przemyślał koncept na którym chce oprzeć to co robi i postarał się o polepszenie czysto technicznej strony swojej twórczości. Jest na tej płycie kilka momentów, które przy większym nakładzie pracy mogłyby rokować na coś więcej, ale jak na razie jest bardzo słabo.

Płyta została wydana nakładem My Hands Music, labelu, który został stworzony specjalnie dla potrzeb Accomplice Affair.

2/10

Artefactum – Rosarium Hermeticum

Ten wydany własnym sumptem cdr to kolejny materiał Artefactum inspirowany hermetyzmem i alchemią. Mistyczna atmosfera podszyta rytualnym tłem zainteresuje na pewno każdego miłośnika tego typu dźwięków.

Artefactum wypracowało swój własny, bardzo charakterystyczny styl. Niepokojący klimat nie wynika tutaj z typowych zabiegów stosowanych przez innych tworców dark ambientowych pejzaży, ale powstaje dzięki ezoterycznej otoczce i atmosferze tajemnicy. Sporo tutaj kobiecych melodeklamacji, szeptów i delikatnych dźwięków. Nie brakuje również rytualnych bębnów i rozmytych dźwiękowych plam. Delikatność miesza się z bardziej wyrazistymi momentami i o dziwo wszystko dobrze ze sobą współgra. Jedyne co mnie denerwuje to momentami przesadna syntetyczność niektórych fragmentów co niezbyt pasuje do obranej koncepcji.

Sporo w tym materiale jakieś niemożliwej do sprecyzowania kobiecości i magii. Szczególną uwagę należy również zwrócić na oprawę okraszoną „różanymi” motywami. Zdjęcia autorki imitujące stare fotografie to już może lekka przesada, ale w każdym razie wygląda to bardzo estetycznie i podkreśla specyfikę płyty.

Nie jest to może jakiś przełomowy materiał, ale na pewno spodoba się każdemu kto lubuje się w odkrywaniu dźwiękowych tajemnic. Polecam szczególnie paniom.

7/10

Astral Surf Gypsies – Breath of the Rat Lady

Nie ma sensu pisać kolejnego bełkotliwego wstępu. Breath of the Rat Lady to zdecydowanie jeden z najlepszych albumów jakie ostatnio usłyszałem. Być może mam skrzywiony gust ale ta psychodeliczna mieszanka dźwiękowych eksperymentów naprawdę mnie oczarowała.

Podziwiam Bunkier Productions za wydanie tego materiału. Jest to album który przypadnie do gustu raczej nielicznej grupie miłośników muzycznych tripów. Astral Surf Gypsies stworzyło płytę która przypomina dźwiękowy zapis wrażeń jakie można uzyskać po zażyciu różnorakich środków psychotropowych. Dźwięki gitary akustycznej są tutaj doprawiane różnymi elektronicznymi plamami, świstami, dronami i toną innych niemniej zakręconych rzeczy. Niekiedy kompozycje przybierają bardziej strawną, wręcz piosenkową formę ale zachowują swój specyficzny klimat. Środek płyty wypełniają za to o wiele bardziej eksperymentalne utwory pełne trudnych do opisania dźwięków. Nie ma tutaj miejsca na hipisowską wesołkowatość. Wbrew pozorom wydźwięk tego albumu jest dość przytłaczający. Utwory zdają się być zgęstniałymi wizjami w których natłok obrazów uniemożliwia jakąkolwiek interpretację. W niektórych utworach pojawia się również wokal który moim zdaniem idealnie pasuje do specyfiki tej płyty. W warstwie tekstowej można znaleźć odniesienia do „Księgi Prawa” Crowleya co jeszcze bardziej nadaje charakteru tej muzyce.

Nie znajdziemy na tym albumie jakiś nowatorskich rozwiązań. Zresztą nie było to zapewne celem wydawania tej płyty. Breath of the Rat Lady to po prostu kawał świetnej muzyki przeznaczonej dla dość wąskiego grona odbiorców. Wielkie brawa dla Bunkier Productions za to że nie boi się wydawać rzeczy niekonwencjonalnych, które nie mają żadnych szans na szerszy poklask.

8/10

Black Mesa Research & Darkness And Silence split

Na początek kilka słów wstępu. Far From Showbiz to polski netlabel zajmujący się wydawaniem różnych dziwnych projektów z pogranicza eksperymentalnej elektroniki. Wszystkie płyty wypuszczone przez ten label, a jest ich już 77 (sic!), można całkowicie za darmo pobrać z tej strony. Naprawdę warto tam poszperać bo można się natknąć na sporo interesujących pozycji.

Recenzowany przeze mnie album to split dwóch dark ambientowych projektów. Zbyt wiele nie mogę o nich powiedzieć oprócz tego, że ich nazwy są dość zastanawiające.

Black Mesa Research prezentuje na tym materiale trzy utwory. W większości są to bardzo minimalistyczne, intrygujące konstrukcje dźwiękowe złożone z charakterystycznych pisków i trzasków podszytych gdzieniegdzie plamami niskich dudnień. Nie ma w tym nic odkrywczego, ale każdy z tych utworów posiada bardzo specyficzny klimat. Mnie osobiście nasuwa on skojarzenia z laboratoriami i atmosferą sterylnych pomieszczeń. Efekt psuje trochę wrażenie przesadnej przypadkowości niektórych dźwięków i braku jakiegoś porządku.

Kolejne trzy utwory to dzieła Darkness And Silence. Ten projekt prezentuje bardziej „tradycyjne” oblicze dark ambientu. Na jego materiale dominują mroczne plamy połączone z przemysłowymi dźwiękami. Trochę mnie zastanawia po co autor psuje budowany przez siebie klimat wstawiając na końcu każdego z utworów sample nawiązujące do bardziej militarnej stylistyki. Motyw hitlerowskich Niemiec był już tyle razy przerabiany, że odwoływanie się do niego jest całkowicie zbędne, a wręcz tandetnie płytkie. Szczególnie w wypadku gdy robi się to w tak dziwny sposób.

Split tematycznie wydaje się być dźwiękowym rozważaniem nad ideałem człowieka. Takie wnioski nasuwa okładka i „aryjskie” motywy w niektórych utworach. Moim zdaniem jest to jednak zbyt naciągane.

Ten split nie przynosi niczego odkrywczego, ale utrzymuje dość dobry poziom. Biorąc pod uwagę, że można go ściągnąć całkowicie za darmo, polecam jego przesłuchanie każdemu miłośnikowi dark ambientowych pejzaży.

6/10

Blood & Sand – Bardo

Byłbym wielce rad gdyby Bunkier w dalszym ciągu kierował się w stronę, którą wyznaczył przez swoje ostatnie wydawnictwa. „Bardo” to moim skromnym zdaniem jeden z najlepszych neofolkowych albumów jakie wyszły w zeszłym roku.

O samym zespole wiadomo bardzo niewiele. Z tego co udało mi się dowiedzieć ten rosyjski projekt już niestety nie istnieje. Światła na całą sytuację nie rzuca nawet wkładka Bardo, która na wyraźne polecenie twórców nie zawiera żadnych bliższych informacji. Wbrew pozorom jest to jednak wielka zaleta wschodniej sceny. Zamiast kilkudziesięciu zdjęć wklejonych w każdym możliwym miejscu na sieci dostajemy kawał porządnego grania.

Od strony muzycznej ciężko się do czegokolwiek przyczepić. Bogate instrumentarium, rozbudowane (jak na neofolk) aranżacje i w miarę porządna realizacja składają się na ponad 45 minut muzyki podzielonej na 11 utworów. Na uwagę zasługuję łatwość z jaką Blood&Sand posługuje się chwytliwymi (momentami może nawet za bardzo) melodiami i nastrojowymi melodeklamacjami w języku rosyjskim. Cokolwiek bym jednak nie napisał najważniejsza jest jednak całkiem inna sprawa; Ta muzyka ma w sobie po prostu to „coś” co pozwala wielokrotnie do niej wracać. Może chodzi tutaj o szczerość, która bije z tego krążka, a której próżno szukać na niejednym wychwalanym albumie.

Nie ma sensu opisywać samej muzyki, polecam zapoznać się z samplami, które powinny zaostrzyć apetyt. Mogę jedynie dodać, że wszystko zostało wydane w estetycznej, klimatycznej oprawie. Drażnić może jedynie to, że booklet, który się na nią składa nie jest polakierowany przez co widać na nim odciski palców co może drażnić zatwardziałych estetów. Na zakończenie wypada życzyć sobie żeby Bunkier w dalszym ciągu eksplorował wschodnie rejony i co jakiś czas raczył nas podobnym klimatem.

8/10

Buben – Furor Poetics

„Furor Poetics” to projekt białoruskiego artysty Vladislav’a Buben’a. Szczerze mówiąc zaskoczył mnie ten materiał bo No Angels Prod. przyzwyczaiło nas do nieco innej muzyki.

Naprawdę ciężko określić dźwięki zawarte na tym krążku. Ta dziwna mieszanina syntetycznych odgłosów, plam i sampli wymyka się jednoznacznej klasyfikacji. Jedyne co przychodzi mi do głowy słuchając tego materiału to „sterylność”. Muzyka Bubena zdaje się być odarta z emocji i o dziwo wcale nie uznaję tego za wadę, to bardziej świadomy zabieg, który stwarza bardzo specyficzny klimat. Ową atmosferę idealnie uchwyciła szata graficzna tego wydawnictwa. Koncentruje się ona wokół wizerunków postaci przypominających posągi, albo manekiny. Wszystko jest stonowane, wręcz „zimne”, a przy tym niezwykle estetyczne. Sama muzyka zdaje się być nieco chaotyczna i bardzo gęsta. Skrawki melodii mieszają się z syntetycznym pulsem, by być za chwilę zastąpione przez bardziej hałaśliwe struktury. Pomimo tego dźwięki zawarte na tym krążku są jakby pozbawione życia, są tylko strzępami zmuszonymi do bezcelowego ruchu. Właśnie to jest dla mnie największym plusem tego albumu, ten trudny do sprecyzowania klimat sterylności. Płyta Buben’a nnie jest jakimś przełomem, ale na pewno znajdą się tacy, którym dostarczy ona wiele przyjemności.

6/10

Dead Factory – [Industreality]

Trzy utwory, niespełna 20minut muzyki to trochę za mało żeby w pełni ocenić zamierzenia autora. Na szczęście Dead Factory od dawna podążą wytyczoną przez siebie ścieżką. Muzyka Maćka nosi w sobie wyraźne piętno jego miejsca zamieszkania, przemysłowe krajobrazy kreślone przy pomocy dźwięków idealnie oddają atmosferę Górnego Śląska. Wielka szkoda, że nie jest to pełny materiał bo pozostawia spore uczucie niedosytu. Płytka została wydana w ramach Prodistri, sublabelu War Office, który miał promować nowych, ciekawie zapowiadających się wykonawców. Niestety nic nie zapowiada kontynuacji tego przedsięwzięcia. Jeżeli ktoś jest zainteresowany tym materiałem polecam osobisty kontakt z autorem. Oceny nie wystawiam z racji długości tego krążka.

Division S – something to drink 4

To już czwarta płyta z serii „something to drink”. Wypada więc chyba postawić sobie pytanie czy to już nie za dużo?

Klimat w stosunku do poprzedniczki jakby trochę złagodniał, ale wciąż nasuwa myśli o pijackich spelunkach i powolnym zasypianiu w oparach alkoholu. Mniej tutaj sampli, więcej żywych instrumentów przez co spora część kawałków nabiera formy dość prostych piosenek. Czwórka zdaje się być bardziej przemyślana, tworzona z większą świadomością tego co chce się uzyskać. Słychać trochę niechlujstwa w samej jakości niektórych nagrań, ale bardziej przypomina to świadomy zabieg, niż wynik jakiś niedopatrzeń. Na uwagę zasługuje charakterystyczna, jakby „jazzowa” perkusja, która idealnie wpisuje się w klimat tego krążka. Ogromną zaletą Division S jest również łatwość w konstruowaniu, prostych, ale bardzo chwytliwych i smutnych melodii.

Zdawać by się mogło, że jedna z najbardziej alkoholowych kapel zaczyna powoli „trzeźwieć”. Kupujcie więc płyty żeby mieli za co chlać na piątce bo jeśli uda im się utrzymać tak wysoki poziom to nuda ze strony „something to drink” nam nie grozi. Polecam.

8/10

Division S – something to drink 4

To już czwarta płyta z serii „something to drink”. Wypada więc chyba postawić sobie pytanie czy to już nie za dużo?

Klimat w stosunku do poprzedniczki jakby trochę złagodniał, ale wciąż nasuwa myśli o pijackich spelunkach i powolnym zasypianiu w oparach alkoholu. Mniej tutaj sampli, więcej żywych instrumentów przez co spora część kawałków nabiera formy dość prostych piosenek. Czwórka zdaje się być bardziej przemyślana, tworzona z większą świadomością tego co chce się uzyskać. Słychać trochę niechlujstwa w samej jakości niektórych nagrań, ale bardziej przypomina to świadomy zabieg, niż wynik jakiś niedopatrzeń. Na uwagę zasługuje charakterystyczna, jakby „jazzowa” perkusja, która idealnie wpisuje się w klimat tego krążka. Ogromną zaletą Division S jest również łatwość w konstruowaniu, prostych, ale bardzo chwytliwych i smutnych melodii.

Zdawać by się mogło, że jedna z najbardziej alkoholowych kapel zaczyna powoli „trzeźwieć”. Kupujcie więc płyty żeby mieli za co chlać na piątce bo jeśli uda im się utrzymać tak wysoki poziom to nuda ze strony „something to drink” nam nie grozi. Polecam.

8/10

Funerary Call – The Black Root

Funerary Call to nieistniejący już, dark ambientowy projekt z Kanady. Album „The Black Root” ma być dźwiękowym przedstawieniem rytów czarnej magii, chaosu i zniszczenia. Gdy przeczytałem ten opis po raz pierwszy pomyślałem, że mam naprawdę przekichane.

Klasyczne, dźwiękowe plamy są na tym albumie w wielu miejscach sprzężone z rytualną rytmiką co daje całkiem dobre efekty. Całości dopełnia przesterowany głos, który wypada już nieco gorzej. Jeżeli mam być szczery to muszę przyznać, że pomimo „złowrogiej” otoczki atmosfera tego albumu rzeczywiście jest bardzo niepokojąca. Niskie dudnienia przeplatane pozornymi chwilami wytchnienia dość sugestywnie oddziałują na wyobraźnię. Spodziewałem się infantylnych peanów na cześć diabła, a dostałem porządną porcję niezbyt oryginalnego, mocno średniego dark ambientu.

Jeżeli ktoś lubi taką estetykę to może śmiało sięgnąć po ten album. Nie jest on może zbyt odkrywczy, ale jego rytualne fragmenty (w szczególności utwór „Works of fire”) są bardzo ciekawe. Klimatu dodaje fakt, że „The Black Root” został wydany na winylu.

5/10

Leave a Reply