Gale Grand Central – The 1944 Samaritan Manual
Może wyjdę na ignoranta, ale powiem szczerze, że nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie o sens tworzenia tego typu muzyki.
Na płycie można znaleźć dziesięć utworów z których każdy jest zbudowany na podobnej zasadzie. Dominują tutaj proste struktury rytmiczne, których natarczywość wskazuje na to, że miały one być główną atrakcją tego albumu. Niestety okazuje się, że ta płyta poza bombardowaniem słuchacza monotonnym waleniem niewiele jest mu w stanie zaoferować. Klimatycznym miało być chyba chropowate brzmienie każdej z tych kompozycji, ale szczerze mówiąc niewiele to zmienia, a w niektórych miejscach brzmi wręcz fatalnie.
Jeśli ktoś oczekuje od muzyki czegoś więcej niż kiwania głową do uproszczonego rytmu to szczerze odradzam. Gdyby chociaż część z utworów mogła się pochwalić jakimś rozbudowanym tłem dla owych dudnień to może byłoby lepiej. Niestety większość kompozycji to po prostu bezpłciowe zlepki dźwięków układających się w monotonne struktury bez jakiegokolwiek wyrazu. Z drugiej strony można się pokusić o refleksję, że być może autor celowo poskąpił swojemu dziełu jakiegokolwiek klimatu. Tylko po co miałby to robić?
Potańczyć też przy tym trudno, można się co najwyżej pokiwać. Tylko czy takie kiwanie pozbawione jakiegokolwiek celu może się komuś podobać? Pewnie tak, ale nie wiem czy autorowi zależało na pozyskaniu akurat tej grupy odbiorców.
4/10
Goreghast – Nightmares
Goreghast to projekt poboczny Destroyera, twórcy Paranoia Inducta. Przeczytawszy notkę wydawniczą pomyślałem sobie „nareszcie coś dla mnie”. Srodze się jednak zawiodłem.
Na krążku znalazła się ponad godzina muzyki określonej przez wydawcę jako black / dark ambient. Miało więc być klimatycznie, a wyszło niestety dość nijako. Dark ambientowe plamy połączone są tutaj z rytmem wybijanym przez jakąś syntetyczną perkusję. Całość uzupełniają bliżej nieokreślone dźwięki i spowolniony, puszczony od tyłu głos. Już na wstępie zraziła mnie do tego materiału przesadna sztuczność objawiająca się głównie w syntetycznym rytmie. Naprawdę ciężko mi się wczuć w jakikolwiek klimat gdy słyszę w kawałku „Nightmares” perkusję, która brzmi jakby była wprost wyjęta z keyboarda. Kolejną wadą tego materiału jest nuda, którą wywołuje. Nie znalazłem na tej płycie w zasadzie żadnego intrygującego momentu, który na dłużej przykułby moją uwagę. W konsekwencji te wszystkie „usterki” powodują kompletny brak jakiejkolwiek atmosfery.
Na koniec warto zwrócić uwagę na niekonwencjonalną formę wydania tego albumu i posłuchać sampli ze strony wydawcy, aby wyrobić sobie własną opinie. Mnie ten materiał nijak do siebie nie przekonuje.
4/10
HoarfrosT – Dungeon
Hoarfrost to stosunkowo nowy, rodzimy projekt i jak do tej pory udało mu się wydać krótki (22min) materiał w nie mniej świeżym, polskim netlabelu Kaos Ex Machina.
Dungeon „zagłębia się w ciemność, zwątpienie i niemożność ucieczki od bólu (zarówno emocjonalnego, jak i fizycznego)”. Szczerze powiedziawszy tego typu opisy trochę mnie odstraszają bo zasadniczo nic konkretnego nie mówią. Mniejsza jednak z tym, muzyki nie da się przecież wyrazić słowami.
Hoarfrost prezentuje 6 utworów, które wydają się być trochę chaotyczne i nieprzemyślane. Brakuje mi tutaj jakiegoś jednego konkretnego konceptu, który zlepiłby to wszystko w jedną całość. Słychać, że Hoarfrost w dalszym ciągu jest na etapie poszukiwań i eksperymentuje z wieloma różnymi elementami, które czasami dość słabo do siebie pasują. Przytoczyć tutaj można dość charakterystyczny, „syntetyczny” świst z utworu Amorphous Emptines, który na myśl przywodzi mi „Przybyszów z matplanety”, a nie ból, ciemność i zwątpienie. Sporo tutaj elementów rytmicznych i rozwodnionych teł, niestety samo brzmienie jest dość płaskie. Na pochwałę zasługuje utwór „Towards The Light”, który ma w sobie sporo potencjału i pozwala mieć nadzieję, że kolejne materiały HoarfrosT będą już bardziej dojrzałe.
Należy również dodać, że „Dungeon” można ściągnąć za darmo ze strony Kaos Ex Machina.
4/10
Hoarfrost / Mrok – The Girl Who Loved Tattoos
Ten split to krótki materiał poświęcony specyficznym upodobaniom pani Ilse Koch, żony komendanta hitlerowskiego obozu w Buchenwaldzie. Temat trochę infantylny, ale muzyce warto poświęcić trochę czasu. Cały materiał trwa niespełna 20 minut i zawiera się w 3 kawałkach. Na szczególną uwagę zasługuje Hoarfrost, który zadebiutował niezbyt pomyślnie materiałem Dungeons. Tym razem poszedł bardziej w stronę klasycznego, odhumanizowanego dark ambientu. Nie jest to może nic specjalnego, ale bez wątpienia słychać duży progres. Mrok z kolei trochę rozczarowuje. O ile sama muzyka jakoś się broni to jednak użyte filmowe sample skutecznie odstraszają i niszczą cały klimat.
Mimo wszystko split robi dość pozytywne wrażenie. Każdemu miłośnikowi tego typu dźwięków polecam odwiedzić stronę Kaos Ex Machina na której można go za darmo pobrać. Oceny nie wystawiam z powodu znikomej długości tego materiału.
Horolgium & Moljebka Pvlse – Kaukasus
Powiem bez ogródek że to wydawnictwo niezbyt przypadło mi do gustu. Muszę jednak dodać że nie widzę w tym albumie żadnych poważniejszych wad czy niedociągnięć, po prostu najzwyczajniej w świecie nie spełnił moich oczekiwań.
Beast Of Prey zdążyło nas przyzwyczaić do niekonwencjonalnego sposobu wydawania swoich płyt. Podobnie jest i w tym przypadku. Zadrukowana tektura w której mieści się płyta jest owinięta w kawałek lnianego materiału. Wygląda to naprawdę ciekawie i estetycznie.
Pierwszy problem widzę w tym że muzyka zawarta na tej płycie całkowicie rozmija się z obraną przez autorów koncepcją. W swoim pierwotnym zamierzeniu „Kaukasus” był poświęcony „nieustającemu w konfliktach narodowościowych regionowi Kaukazu, jego potężnej i pięknej kulturze, oraz ludziom zamieszkującym te zaklęte regiony”. Niestety bardzo ciężko jest mi przyrównać ten opis do zawartości krążka. Wygląda to tak jakby autorzy na siłę starali się doczepić do swojego albumu jakąś myśl przewodnią. Kiedy w drugim utworze usłyszałem sampel z głosem Ryszarda Kalisza (a przynajmniej z tą personą mi się on skojarzył) rozbiło to w pył skrzętnie budowaną atmosferę jaką starał się stworzyć pierwszy kawałek. Takich dziwnych momentów jest jeszcze kilka. Powodowały one bezskuteczne próby odpowiedzi na pytanie „o co im właściwie chodzi?”. Oczywiście kwestią otwartą pozostaje to czy moja interpretacja nie poszła w złym kierunku.
Na płycie dominują mroczne, dźwiękowe plamy przeplatane na przemian z bardziej industrialnymi utworami. Niestety monotonia tych pierwszy staje się z czasem dość upierdliwa, a te drugie nie zaskakują niczym nowym. Pomimo wszystko trzeba zaznaczyć że na pewno nie jest to album słaby. Moim zdaniem nie ma w nim jednak nic co jakoś szczególnie zasługiwałoby na uwagę.
5/10
Horologium – Songs For Hunters
Ten krótki, niespełna 21minutowy materiał to kolejne dzieło Horologium, które znacząco odbiega jednak od tego do czego przyzwyczaił nas ten projekt. Mamy tutaj do czynienia z bardzo dziwną mieszanką sampli zaczerpniętych z muzyki klasycznej, krautrocka (!) i tony innych nie mniej zaskakujących rzeczy. Z tego niecodziennego połączenia powstał materiał przemyślany i intrygujący. Bardzo podoba mi się już sam koncept tego wydawnictwa, które jak sama nazwa wskazuje koncentruje się wokół motywu myśliwego. Bardzo estetyczna oprawa jeszcze bardziej podkreśla charakter tej płyty. O samej muzyce ciężko jest napisać coś więcej bo trudno oddać słowami jej specyfikę. Zachęcam więc do samodzielnego odkrywania uroków tego wydawnictwa. Mam szczerą nadzieję, że ten zwrot w muzyce Horologium nie jest jedynie chwilowym kaprysem.
7/10
Hieronymus Bosch – The Dream Songs
Projekt „Hieronymus Bosch” stworzył płytę o dziecięcych koszmarach. Już sama oprawa graficzna, składająca się głównie ze zdjęć nieletnich żołnierzy walczących w Powstaniu Warszawskim robi duże wrażenie.
Ciężko jest mi jakoś jednoznacznie nakreślić charakter tej płyty. Prawie każda kompozycja diametralnie różni się tutaj od swojej poprzedniczki. Nie ma to jednak wpływu na ogólny klimat tego albumu, który momentami przypomina bardzo mroczną, oniryczną wizję. Typowo industrialne hałasy (Diana’s Hammer) przeplatają się tutaj z różnymi dźwiękowymi eksperymentami (Engraved Stones and Metal Plates). Ten zabieg jeszcze bardziej podkreśla obraną przez twórców koncepcję snu przepełnionego nagłymi zwrotami akcji.
Najbardziej interesująca jest jednak atmosfera tego albumu. Nawet dźwięk pozytywki staje się na tutaj zapowiedzią czegoś złowieszczego i wprowadza sporą dawkę niepokoju. Takich momentów jest na tym albumie bardzo dużo. Dużą zaletą jest również różnorodność poszczególnych utworów co nie pozwala na znużenie i mocno absorbuje uwagę słuchacza.
Ten album bardzo silnie pobudza wyobraźnię. Konfrontacja dziecięcego umysłu z koszmarem rzeczywistości okazała się bardzo ciekawym pomysłem. Dodając do tego jeszcze nienaganną realizację techniczną i staranną oprawę mogę śmiało stwierdzić, że jest to jeden z lepszych albumów z jakimi miałem się ostatnio okazję zapoznać. Polecam tą płytę każdemu miłośnikowi intrygujących i mrocznych dźwięków.
8/10
Infamis – Upiór
Przyznam się szczerze że zazwyczaj niechętnie podchodzę do projektów które w swojej muzyce starają się wykorzystywać jakieś namiastki brzmienia prawdziwych instrumentów. Nie wspominając już o tym że umiejętność tworzenia melodii u takich twórców jest zazwyczaj dość nikła. Z takich eksperymentów powstają najczęściej tylko pokraczne, neoklasycystyczne dziwolągi. Tym większe było moje zaskoczenia gdy po raz pierwszy przesłuchałem płytę Infamisa. Widać że autor włożył w ten materiał naprawdę sporo wysiłku i co najważniejsze efekt tej pracy jest naprawdę ciekawy.
Pierwszym miłym zaskoczeniem była niezwykle efektowna forma wydania tego albumu. Przybrała ona formę książeczki z czarną okładką i złotymi nadrukami. W jej środku można znaleźć zbiór naprawdę intrygujących rysunków wraz z cytatami, które są przyporządkowane do każdego z utworów. Te smaczki wytwarzają specyficzną atmosferę jeszcze zanim płyta w ogóle znajdzie się w odtwarzaczu. Alegoryczne rysunki i niejednoznaczne cytaty pozwalają na dość szeroką interpretację (chociaż może to ja jestem zbyt tępy żeby je w pełni i jednoznacznie zrozumieć ;) ). Za ten posmak tajemnicy autorowi należą się ogromne brawa.
Muzyka zawarta na tym albumie to w większości bardzo zgrabnie skomponowane, zapętlone melodie. Infamis pokusił się również o stworzenie utworów które w większym stopniu ocierają się o dark ambient. Moim faworytem jest w tym wypadku „Iluzjonista krwi” z bardzo umiejętnie wkomponowanymi samplami. Nie znajdziemy na tym albumie przesadnego patosu ani denerwujących, „plastikowych” brzmień. W tej materii jest on bardzo wyważony. Jedynym zgrzytem jest dla mnie dość dziwnie spreparowany wokal w ostatnim utworze.
Spotkałem się z zarzutem że tytuły utworów nijak nie korespondują z samą muzyką. Dla mnie jest to kompletna bzdura, szczególnie w ustach kogoś kto miał chociażby w małym stopniu kontakt z podobnymi albumami. Ze swojego doświadczenia wiem że każdy może interpretować dany utwór inaczej i to właśnie w tym widzę największą zaletę tego typu wydawnictw.
Na koniec chciałem dodać że tak naprawdę nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia czy autor posiada w swojej głowie jednoznaczną interpretację każdego z wymienionych powyżej elementów. Chyba największą frajdą jaką dał mi ten album była możliwość indywidualnego poskładania tego wszystkiego w jedną całość. Do tego samego zachęcam wszystkich którzy będą mieli okazję zapoznać się z tym wydawnictwem.
7/10
In Ruins – Seeds Of The Past
„Seeds Of The Past” to 30 minutowe demo formacji In Ruin. Jest to projekt który całymi garściami czerpie z takich klasyków neofolku jak Of The Wand And The Moon czy Death In June.
Na płycie znajduje się 8 piosenek. Na większość z nich składa się jedynie wokal któremu akompaniuje gitara akustyczna. Jakość nagrania pozostawia niestety wiele do życzenia. Pomimo tego płyty słucha bardzo przyjemnie i co ciekawe ta dość mocno wyczuwalna wtórność w niczym nie przeszkadza.
Wykorzystując tak ubogie instrumentarium ciężko się silić na jakieś bardziej skomplikowane kompozycje. Na „Seeds Of The Past” dominują więc dość proste utwory utrzymane w klasycznej dla tego gatunku, ponurej konwencji. Wokal ciężko nazwać tutaj śpiewem. Jest to raczej niezrozumiały szept bardzo podobny do tego z utworów Of The Wand And The Moon. Na krążku znajduje się również dość udany cover „Oh Coal Black Smith” Current 93.
In Ruin nie zaskakuje niczym oryginalnym. Jest to dość przeciętny album na którym znaleźć można kilka ciekawych momentów. Powinni się z nim zaznajomić wszyscy fani neofolku, reszta może sobie odpuścić.
6/10
Isothesis – Cocoon of the Red Light
Isothesis to francyski projekt dark ambientowy, którego nowy materiał ujrzał światło dzienne dzięki Beast Of Prey.
Całość składa się z pięciu kompozycji, które razem tworzą 45minutową spójną całość. Płyta zdaje się być przemyślanym, zamkniętym konceptem, którego poszczególne elementy nawzajem się uzupełniają. Nie ma tutaj żadnych wybijających się przed szereg fragmentów, ale dzięki tej swoistej równowadze płyty słucha się z dużą przyjemnością. Album otwiera miły dla ucha dźwięk dzwoneczków, który zostaje przerwany przez kolejne, masywne i gęste tła. Podobnie jest w ostatnim utworze, który na początku zdaje się zawierać w sobie iskierkę nadziei, ale wkrótce przeradza się w kolejną złowrogą strukturę. Na pochwałę zasługuje realizacja i brzmienie poszczególnych utworów.
Wszystko wydaje się być w porządku, ale jednak brakuje mi tutaj jakiegoś charakterystycznego elementu, który mógłby odróżnić Isothesis od innych projektów. Wypada nam jedynie czekać na kolejne pozycje tego artysty i mieć nadzieję, że odnajdzie on swój własny styl. Nie zmienia to jednak faktu, że „Cocoon of the Red Light” to solidna dawka dark ambientowych dźwięków. Na szczególną uwagę zasługuje estetyczna oprawa graficzna tego wydawnictwa, która idealnie wpisała się w mój zmysł estetyczny.
7/10