RSS

Archiwum recenzji (J – W)

Krothor – Czerń

Zazwyczaj odrzucają mnie płyty, które wyglądają na twór jakiegoś nawróconego metalowca. W większości z takich eksperymentów wychodzą niestrawne papki, które odstawiam w kąt po pierwszym przesłuchaniu. Krothor po części wpisuje się w tą niechlubną konwencję.

Na płycie znajduje się siedem kompozycji, których nazwy wzbudzają we mnie pewien niesmak. Bo czego się można spodziewać po kawałkach zatytułowanych „Trumna”, „Głód”, albo „Strach”? Na szczęście z samą muzyką jest już lepiej. „Czerń” to dość zgrabnie zaaranżowane połączenie brzmień fortepianu, smyczków i instrumentów perkusyjnych. Całości dopełnia wokal, który jest niestety miejscami kompletnie niezrozumiały. Słuchając tego materiału odczuwa się pewną sztuczność i dość infantylną „mroczność” tych kompozycji, ale wszystko jest w miarę wyważone i przemyślane.

„Czerń” to opowieść o strachu i ciemnej stronie ludzkiej duszy. Objawia się to głównie w tekstach, które deklamuje autor. Trochę to naiwne i zbyt grafomańskie jak dla mnie, ale na pewno znajdzie swoje grono odbiorców. Ja do niego niestety nie należę. Trzeba przyznać, że autor dość dobrze przemyślał stworzone przez siebie utwory. Da się na tym albumie wyczuć próbę budowy atmosfery napięcia, niepewności i strachu. Dyskusyjnym pozostaje dobór środków, którymi Krothor starał się ów klimat uzyskać.

Płytę polecam wszystkim miłośnikom tego typu muzyki. Ja się do nich nie zaliczam, ale muszę przyznać, że „Czerń” zrobiła na mnie w miarę pozytywne wrażenie. Pomijając oczywiście jej otoczkę do której trzeba zachować zdrowy dystans.

5/10

Nekyia – Slowmotion Downhells

Mam szczerą nadzieję, że Nekyia już na stałe związała się z Beast Of Prey. Piszę tak gdyż jest to „nabytek” niezwykle cenny, a wręcz zjawiskowy jeśli spojrzymy na niego przez pryzmat polskiej sceny.

„Slowmotion Downhells” to dźwiękowa opowieść o umieraniu. Brzmi banalnie, ale w konfrontacji z muzykę ten motyw nabiera niezwykłego charakteru. Na płycie znajdziemy sześć powoli rozwijających się utworów, których szkielet stanowią ambientowe plamy, szumy i niepokojące odgłosy. Na to tło nakładane są ascetyczne, rytmiczne struktury zbudowane z pozornie nieadekwatnych do tego celu dźwięków. Z iluzorycznego chaosu wylania się przemyślana, niepokojąca struktura. Uderzyła mnie precyzja z jaką Nekyia operuje dźwiękami, żaden z nich nie jest zbędny, każdy ma swój własny cel. Z tego też wynika ascetyczność tego materiału, nie mam tutaj niczego co mogłoby zmącić specyficzną atmosferę tego albumu. Całości dopełnia wokal, ale tutaj niestety mam pewne zastrzeżenia. Teksty w języku angielskim brzmią trochę sztucznie, byłbym niezwykle rad usłyszeć na kolejnym materiale nasz rodzimy język.

Naprawdę rzadko zdarza mi się stykać z muzyką, która roztacza przede mną tak wyraziste, oniryczne krajobrazy. W tym tkwi siła tego albumu, trzeba go słuchać z dużym skupieniem, aby uchwycić jego esencję. Polecam dla wymagających.

8/10

One Inch Of Shadow – Birthday of Angels and Mannequines

One Inch of Shadow to dla mnie jeden z najlepszych rodzimych projektów. Niesamowity, oniryczny klimat, który tworzy jego lekko psychodeliczna twórczość robi na mnie ogromne wrażenie.

Taką muzykę odbiera się bardzo osobiście i na pewno niektórym nie przypadnie ona do gustu. Dla mnie te pozornie proste, jednostajne kompozycje, kryją w sobie niezwykłą głębię, olbrzymie pokłady niemożliwych do oddania emocji. Muzycy użyli wielu środków, aby zrealizować swoją wizję. Melodeklamacje podszywane są strzępkami melodii i rozwodnionymi plamami. Żywe instrumenty mieszają się ze spreparowanymi samplami, a klimat jaki się z tej syntezy wydobywa jest jedyny w swoim rodzaju. Nie silę się tutaj na żaden obiektywizm gdyż w wypadku zetknięcia się z taką muzyką nie ma on najmniejszego sensu. Cały urok tej płyty tkwi w wprawianiu słuchacza w specyficzny stan emocjonalny, jeżeli się to nie uda, czar pryska. Wydźwięk tego materiału nie jest jednoznaczny, z jednej strony uderza jego refleksyjność i specyficzna melancholia, a z drugiej momentami gęsta, duszna atmosfera.

Nie sposób oddać słowami aury tego albumu. Powinno to być bodźcem do próby osobistego skonfrontowania się z twórczością tej grupy. Jedyne do czego mogę mieć zastrzeżenia to momentami dość słaba realizacja techniczna, oraz nieco drażniące wokale (wielka szkoda, że nie są po polsku). Uwagę zwraca za to tajemnicza warstwa liryczna i nie mniej sugestywna oprawa graficzna. To wszystko składa się na jednolitą całość, do zapoznania się z którą zachęcam każdego.

9/10

Onirot – Deus Ex Machina

Onirot to włoski projekt dark ambientowy o którym tak naprawdę niewiele wiadomo. Nie wdając się jednak w nikomu niepotrzebne dywagacje muszę stwierdzić, że „Deus Ex Machina” jest jednym z najlepszych albumów w tym klimacie jakie było mi dane ostatnio usłyszeć.

Pierwsze co uderza po wysłuchaniu tego albumu to jego różnorodność, a zarazem jednolitość. Wszystko zdaje się układać w spójną, przemyślaną historię. Jednocześnie twórcy Onirot manipulują pokaźną ilością dźwiękowego materiału na który składają się nagrania terenowe, drony, różnego rodzaju sample i strzępy melodii. Nie brakuje również szczątkowych struktur rytmicznych i przetworzonych zaśpiewów. To wszystko składa się na niezwykle tajemniczą atmosferę, która nie pozwala się od tego materiału oderwać. Ciężko tak naprawdę opisać klimat tej muzyki, to jakby soniczny opis jakiejś kameralnej apokalipsy. Brzmi bezsensownie, ale inaczej nie potrafię tego wyrazić.

Płyta została wydana przez Inner Gravity Records. Oprawa nie jest zbyt ciekawa, ale zawartość broni się sama. Polecam każdemu miłośnikowi tego typu dźwięków.

8/10

Paranoia Inducta – Gloria Laus

„”Gloria Laus” to pierwsza cześć trylogii o nazwie LUX MUNDI. Trylogia jest trybutem dla wszystkich którzy umarli, byli zabici, oszukani, poniżeni i prześladowani przez katolicki kościół. To hołd dla wszystkich ofiar wobec których zamiast miłości, nadziei i braterstwa, zastosowano tortury i śmierć.” Jakieś to takie infantylne i metalowe. Nie należy się jednak poddawać pierwszym, częstkroć łudzącym odczuciom.

Anthony A. Destroyer uraczył nas kolejną odsłoną swojego muzycznego tworu. Tym razem wspomagają go eLL z Sui Generis Umbra i Robert Marciniak z Rukkanor. Całość została wydana w formie książeczki znajdującej się w zapieczętowanej kopercie. Od strony muzycznej ta pozycja prezentuje się jednak dość przeciętnie. Mamy tutaj sporo wypróbowanych patentów, stukotów, dudnień, nieokreślonych dźwiękowych pejzaży i chóralnych wstawek. Przy przesłuchiwaniu nie opuszczało mnie jednak wrażenie, że czegoś tutaj brakuje, jakiegoś wyróznika, który przykuwałby uwagę na dłużej. Całość trochę nuży, zlewa się w jednolitą całość pozostawiając słuchacza bez jakiejkolwiek refleksji. Na uwagę zasługują wokalizy eLL, które częstokroć naprawdę potrafią zbudować złowrogi klimat.

„Gloria Laus” zdaje się być zamkniętą, hermetyczną opowieścią. Brak w niej jedynie głównego bohatera. Być może pierwsza część tej trylogii to dopiero przymiarka, tło dla nadchodzących wydarzeń. Dość dziwne wrażenie robi również wizualna strona książeczki. Obok obrazów Memlinga i Klimta znajdziemy w niej jakieś szatany, czy też inne potworki.

Ta płyta na pewno znajdzie wielu przychylnie nastawionych odbiorców. Ja jednak szukam w takiej muzyce czegoś odmiennego niż to co zaprezentował tym razem Anthony A. Destroyer.

5/10

Ritual Front – The Sun Of The Dead

Ritual Front (trochę niefortunna nazwa w kontekście bardzo popularnych ostatnio nihilo-gejo bardów) to rosyjski projekt neofolkowy mający już na koncie pełnowymiarowy krążek „Lightning over Crimson Hill”. Ich kolejne dzieło to mini album wydany przez polski Bunkier Prod. Nie ma sensu owijać w bawełnę, jest to bez wątpienia jedna z najmocniejszych pozycji w dorobku tego labelu.

The Sun Of The Dead to kawał porządnego, rosyjskiego neofolku. Trzeci utwór to jednak wyjątkowo dość dziwne połączenie czegoś na kształt militarnej estetyki z ambientowymi tłami, stworzone przez niejakiego M.O.B.A.S’a. Uważam to niestety za najsłabszy moment tego albumu. O wiele ciekawiej przedstawia się reszta utworów. Świetne brzmienie żywych instrumentów wspierają niezbyt nachalne dźwięki syntezatorowych padów. Naprawdę przemyślane aranżacje są tłem dla surowych melodeklamacji Michaela. Całość wpisuje się w kontestujący zachodnie wartości rosyjski nurt neofolkowy. Obcując z tego typu zespołami ma się wrażenie naprawdę sporego ładunku szczerości jaki niesie ze sobą ta muzyka. Niektórzy traktują Ritual Front jako dość kontrowersyjny twór, ale ja jestem daleki od jakiś ideologicznych przemysleń na ten temat. Najważniejsza jest sama muzyka, a do tej nie sposób się przyczepić.

Z ciekawostek należy dodać, że do jednego z utworów wykorzystano wiersz Grażyny Chrostowskiej, polskiej poetki, zamordowanej przez nazistów w 1942 roku. Inny utwór to z kolei cover noisecore’owej kapeli Chimera, który udał się naprawdę bardzo ciekawie. Należy równiez wspomnieć o prostej i bardzo estetycznej oprawie wizualnej. To wszystko składa się na naprawdę bardzo solidną pozycję, szkoda jednak, że jest ona tak krótka (niespełna 30min).

8/10

Storm Of Capricorn / Paranoia Inducta – Jama

„Jama” to kolejny album wydany przez Beast Of Prey na płycie cd. Materiał ten jest poświęcony tragicznym losom Bałkanów. Pierwsze co rzuca się w oczy to bardzo staranna forma wydania tego albumu. Rozkładane opakowanie formatu A5 z klimatyczną oprawą graficzną robi duże wrażenie. Podobnie jest zresztą z samą muzyką.

Split otwiera Storm Of Capricorn który prezentuje na tym albumie swoje bardziej eksperymentalne oblicze. Dark ambientowe tła mieszają się tutaj z klimatycznymi deklamacjami, wokalizami i bliżej nieokreślonymi dźwiękami. Całość prezentuje się bardzo spójnie i wytwarza niezwykle specyficzną atmosferę. Paranoia Inducta również zaskakuje. W swoich utworach miesza rytmiczne, industrialne struktury z elementami folklorystycznymi. Trochę zdenerwował mnie fakt że nigdzie nie jest wspomniane z jakich utworów zostały zaczerpnięte sample wykorzystane w utworach tego projektu. No chyba że owe folkowe wstawki zostały stworzony specjalnie na potrzeby tego albumu. W tej sytuacji zwracam honor autorowi.

Niewątpliwą zaletą tego albumu jest różnorodność utworów które się na nim znajdują. Pomimo tego „Jama” zdaje się być bardzo dobrze przemyślaną i spójną całością która wyraźnie nawiązuje do obranej przez twórców koncepcji. Naprawdę ciężko byłoby mi znaleźć drugi album który w tak zgrabny sposób łączy dark ambientowe plamy z elementami folku, oprawiając to wszystko w charakterystyczną, militarną atmosferę.

Polecam ten album każdemu kogo zaciekawił jego temat przewodni. Gwarantuję że się nie zawiedzie.

8/10

The Joy of Nature and Discipline – The Fog that Life is Haunted By

The Joy of Nature and Discipline to projekt z Portugalii. Jego muzyka to bardzo zgrabne połączenie różnych elementów począwszy od neofolkowych wstawek a skończywszy na ambientowych pejzażach.

Na płycie znajdziemy 13 kompozycji pozbawionych tytułu. Zabieg ten wydaje się być celowy ponieważ utwory nie mają jakiegoś jednolitego charakteru który można by streścić w kilku słowach. Dźwięki natury zlewają się tutaj z brzmieniem prawdziwych instrumentów i ambientowymi plamami. Płyta jest bardzo spokojna ale zawiera w sobie pewną dozę tajemniczości i nienazwanego zagroażenia. Ten materiał zdaje się być trochę jak ta tytułowa mgła. Nie ma jakiegoś konkretnego kształtu ale wytwarza wrażenie że skrywa coś wymakającego się jednoznacznym opisom. Autor pomimo iż używa różnych konwencji utrzymuje jednak w każdym utworze specyficzny klimat. Trochę mi głupio ale przyznam się szczerze że nie umiem tej aury zawrzeć w słowach. Już dawno nie spotkałem się z czymś podobnym. Mógłbym oczywiście napisać o tej muzyce jeszcze bardzo dużo ale będzie to tylko zwykłe pustosłowie.

Album ten nie jest jednak pozbawiony wad. Mnie osobiście przeszkadza pewna surowość tego materiału. Wielokrotnie napotykałem na różne „clicki”, „pyrknięcia” i inne przeszkadzajki które mnie osobiście bardzo drażnią. Z drugiej strony ten zabieg (lub przypadek) powoduje że muzyka The Joy of Nature and Discipline wydaje się nie być napiętnowana sztucznością. Nie mogę temu projektowi zarzucić przesadnej syntetyczności co jest niestety zmorą twórców starających się czerpać inspirację z natury.

Pierwotnie materiał zawarty na tym albumie został nagrany w roku 2002 i 2003. Na płycie znajdziemy również dwa dodatkowe, nowsze utwory. Przyznam się szczerze że w mojej opinii te dwa ostatnie tracki są najlepszymi na tym albumie. Pozostaje więc tylko mieć nadzieję że The Joy of Nature and Discipline nie zaprzestanie swoich muzycznych eksperymentów.

Płyta została wydana w bardzo estetycznej, dość prostej formie co idealnie współgra z charakterem tego materiału. Polecam ten projekt każdemu kto lubi rzeczy tajemnicze i wymykające się jednoznacznej klasyfikacji.

7/10

The Well of Sadness – Tarantella for the Death

Ten album Daniela Giustra miał być „kolejną dawką mizantropii z upalnej Italii”. Mój niepokój wzbudziły już same pozdrowienia wypisane na okładce w których to autor dziękuje swojej miłości, mamie i przyjaciołom. Zapytałem więc w duchu cóż z niego za mizantrop? Niestety dość nijaki.

Trzeba jednak przyznać że forma wydania tego albumu naprawdę cieszy oko. Rozkładany, pięknie zadrukowany, szary karton w kształcie krzyża robi wrażenie. Niestety z samą muzyką nie jest już tak dobrze.

Na płycie dominują zapętlone, klawiszowe motywy połączone z zimnymi, elektronicznymi dźwiękami. Czasami pojawia się również wokal który niestety jest dość nijaki a czasami psuje wręcz utwór w którym się pojawia. Dźwięk jest dość mocno przybrudzony, na płycie usłyszeć można dużo trzasków które wydają się być wynikiem błędów w czasie nagrywania, a nie zamierzonym efektem. Najlepiej na tym albumie brzmią momenty w których autor całkowicie rezygnuje z klawiszowych motywów na rzecz ponurych, ambientowych plam. Niestety nie ma ich zbyt wiele. Wielka szkoda bo niektóre z nich są naprawdę bardzo dobre.

Gdy myślę o tym albumie na usta ciśnie mi się jedno słowo – nijaki. Na pewno nie jest on zły, wielu słuchaczy uzna go zapewne za dość dobry lub nawet bardzo dobry. Niestety mnie ten materiał w żadnym stopniu nie poruszył. Cała ta mizantropijna otoczka wydaje się być w kontekście muzyki dość infantylna a tego nie lubię najbardziej. Forma wydania jest jednak tak estetyczna że z miłą chęcią postawię sobie ten album na półce. Marna to jednak pociecha ;).

5/10

V/A – Brewery In Piotrków Trybunalski

Szczerze powiedziawszy na początku myślałem, że Infamis robi sobie jakieś jaja. Kompilacja dark ambient / industrial / neofolk dotycząca piwa to naprawdę nie jest coś czego mógłbym się spodziewać po Beast Of Prey. Wbrew pozorom udało się to jednak całkiem zgrabnie.

Pierwszym i kluczowym pytaniem jest : co do cholery wspólnego z piwem mają poszczególne utwory i ich wykonawcy? Okazuje się, że całkiem sporo, ale z dość przewrotnego punktu widzenia. Weźmy za przykład Hati, projekt, którego chyba nikt nie posądza o jakieś browarnicze konotacje. Jak się okazuje do nagrania swojego utworu używali puszek po piwie. Tak też jest w przypadku każdego utworu. Infamis dość starannie wyselekcjonował poszczególne kawałki i możecie mi wierzyć, że każdy z nich ma swoją podstawą bezpośrednio lub pośrednio związaną z piwem. Szkoda tylko, że nie zostało to jakoś szerzej ujęte we wkładce. Drugą kategorię zespołów są te, które w bezpośredni sposób nawiązują do tego wspaniałego alkoholu. Świetny kawałek Outofsight wprost idealnie nadaje się do wieczornej degustacji w gronie kolegów. Podobnie jest z pijackim Division S. Inne projekty na które polecam zwrócić szczególną uwagę to Nekyia (po prostu miażdżący utwór!), I.V. Lab, Isothesis, Krępulec i Asmorod.

Tą kompilację trzeba odbierać w odpowiedni sposób, jest to swego rodzaju zabawa formą. Najważniejsze, że dostajemy wraz z tymi dwiema płytkami naprawdę porządny kawał zróżnicowanej muzyki w wykonaniu wielu znanych projektów. Koncept schodzi w tym wypadku na dalszy plan. Oceny nie wystawiam z racji dość dużej przepaści stylistycznej dzielącej poszczególne projekty.

Weihan / Westwind – 63 days – part VI

Stoję przed bardzo trudnym zadaniem, oto przyszło mi recenzować materiał, który trwa ledwie jedenaście minut, a do tego składa się z dwóch utworów nagranych przez różne projekty. Sprawę komplikuje również tematyka tego „splitu”, która ma charakter wybitnie militarny, a ja nigdy nie byłem zwolennikiem syntetycznych hymnów przesiąkniętych infantylnym patosem.

Przejdźmy jednak do sedna sprawy, ta Epka to kolejna część serii poświęconej Powstaniu Warszawskiemu. Co na niej znajdziemy? To co zwykle chciałoby się powiedzieć. Marszowe rytmy, syntetyczne plamy, jakieś melodeklamacje i cały ten zestaw, który zwykle otrzymujemy słuchając podobnych albumów. Do gustu bardziej przypadł mi utwór Westwind, ale chyba jedynie ze względu na jego prostotę i melodyjność. Moim skromnym zdaniem ciężko jest wykrzesać z tych dźwięków jakikolwiek klimat, a co dopiero obrazować nim jeden z najbardziej ponurych rozdziałów w naszej historii. Powstanie Warszawskie w rytm elektronicznego plumkania? Nie, dziękuję.

Główną bolączką tego materiału jest brak jakiejkolwiek oryginalności, równie dobrze mógłby być (wyłączając kilka elementów) poświęcony jakiemukolwiek innemu wydarzeniu, a do mnie to niestety nie przemawia. Muszę jednak przyznać, że jeśli chodzi o czysto muzyczną stronę tego wydawnictwa to prezentuje się ona całkiem dobrze. Powstrzymam się jednak od ogólnej oceny z uwagi na długość tego materiału.

Leave a Reply